czwartek, 11 czerwca 2015

Oblicza porodu. Standardy w Polsce i Niemczech

Witajcie!

Jestem mamą dwóch uroczych pociech. Oliwia we wrześniu kończy dwa latka a Kacperkowi idzie piąty miesiąc. Dzieciaki choć są wielkim wyzwaniem - zwłaszcza Oliwia przynoszą mnóstwo radości, energii i uczą cierpliwości każdego dnia. Zapoznajcie się z moimi szkrabami, gdyż nie będę wrzucać zbyt wiele ich zdjęć aby móc chronić ich prywatność. O tym też będzie oddzielny post.






















Na dziś tematyka porodu. Choć wiele kobiet pragnie mieć dziecko, to pod koniec nawet najlepiej znoszonej ciąży pojawiają się obawy, strach i niepewność. Nasuwa się mnóstwo pytań. Jak ja urodzę to dziecko? Czy starczy mi sił? Czy poród na prawdę jest nie do zniesienia? Gdzie dają znieczulenie i wiele innych. Opowiem Wam moją historie i moje porody. Oliwia urodziła się w Niemczech a Kacperek w Polsce. Od razu zaznaczam, że cały wpis jest zupełnie subiektywny wiadomo, iż nawet w tym samym mieście czy szpitalu spotkać się można z różnym traktowaniem.

Czy bałam się porodu? Nie. Gdzieś w zakamarkach umysłu pojawiał się ten temat, ale zawsze starałam się nie myśleć negatywnie a najlepiej wcale. Jak to powiedział mój lekarz ciąża i tak kończy się porodem więc będzie taki czy inny, nie uniknie się nieuchronnego. Nie ma co się martwić na zapas w końcu tyle kobiet rodzi i żyje. Dodatkowo na moją korzyść wpływała myśl o znieczuleniu. O tak w Niemczech nie ma dylematów, chcesz to bierzesz i nie trzeba się dopominać o "swoje".

Była środa 9 rano 25.09.2013. Stawiłam się do kliniki na wywoływanie porodu. Nie było to jeszcze konieczne, ale mój doktor na prośbę stwierdził że skoro nie chcę dłużej czekać to rodzimy i juz. Wyszła po nas położna (byłam z mężem), zaprowadziła do pokoju badań. Przyszła lekarka, przeprowadziły wywiad, zbadały itp. Okazało się że poród samoczynnie się zaczynał, pojawiały się pierwsze skurcze i 2 cm rozwarcia. Nie czułam jeszcze żadnego bólu. Położna zaproponowała lewatywę na którą się zgodziłam i kazano czekać na swoją salę porodową. W klinice było ich pięć.  W międzyczasie przyszedł mój ginekolog. Zapewniał że wszystko będzie dobrze, tylko musimy się uzbroić w cierpliwość bo pierwszy poród zazwyczaj trwa bardzo długo i spotakmy się wieczorem. Chwilę po tym przydzelono nam salę, podłączono mnie do ktg i oksytocyny. Ja leżakowałam a mężuś czytał gazetkę. Rozmawialiśmy sobie, była piękna pogoda i miła atmosfera. Co 30 minut przychodziła któraś z położnych sprawdzać rozwarcie i podkręcać kroplówkę. Jedna z Pań byłą wyjątkowo niemiła a reszta super. W ten dzień był straszny młyn w klinice - mnóstwo rodzących. Po 2 godzinach przyszła położna (ta niemiła) dała zastrzyk na przyspieszenie porodu, przebiła pęcherz płodowy co również miało pogonić akcję. Przy około 4 -5 cm zaczęło boleć nie na żarty. Miałam wyłącznie bóle krzyżowe a na skutek kroplówki z oksytocyną skurcz na skurczu. Spytano czy biorę znieczulenie. TAK, TAK, TAK!! Zaczęło się robić boleśnie więc chętnie skorzystałam z tego udogodnienia. Po pół godziny przyszła znów położna, sprawdzić postępy i pyta: czy nie czuję parcia bo mamy już pełne rozwarcie. Najpierw to czułam euforię i w ogólę oniemialam bo dopiero poród się zaczynał a tu przychodzi kobieta i mówie że zaraz dziecko będzie na świecie. Pierwsze co poczułam to olbrzymia radość i po prostu się z mężem śmialiśmy. Zaraz odczułam " druck", przyszła lekarka, jeszcze jedna położna i zaczęło się parcie. Od czasu znieczulenia poród dla mnie przebiegał zupelnie bezboleśnie. Wypchałam " małą" po 3 oddechach. Niecałe 15 minut i Oliwka była na świecie. Waga dużo większa niż zakładano. 51 cm, 3710 g. Trzeci etap porodu też bezproblemowy. Konieczne było jednak nacięcie ponieważ dzidzia była duża( obwód głowy 36 cm ) zatem nie obyło się bez szycia. Cały poród wspominam bardzo dobrze, Na ogół personel super, warunki też cudowne jak w hotelu poniżej zamieszczę linka do strony kliniki.




W szpitalu spędziłyśmy aż 8 dni, ponieważ Oliwka miała silną żółtaczkę. Spore problemy sprawiło nam też karmienie, ale o tym będzie w nastepnych postach. Co do warunków bytowych - jak na sali porodowej. Miło, kameralnie czysto, Każdy pokój z łazienką, pokój do karmienia na piętrze, każda pacjentka na szafce nocnej ma telefon z numerami do położnej, pielęgniarek dziecięcych, salowych. Jedzenie wybierane na 3 dni z góry z karty dań, Na każdy dzień przewidziane są 2 zestawy do wyboru, w tym desery. Dla dzieci wszystko dostępne w pokoju. Ubranka, pampersy chusteczki. Dzieciaczki można zostawiać i wychodzić na spacerki po parku. Świetna atmosfera i mnóstwo pomocy od personelu.






A teraz poród w Polsce.

 Minęły już cztery miesiące od urodzenia Kacperka. Ciąża przebiegała poprawnie, choć czułam się dużo gorzej niż poprzednio. Tym razem strach przed porodem był! W oddali nie majaczyła wizja otrzymania znieczulenia, a po doświadczeniu bólów krzyżowych nie chciałam tego powtarzać... Martwiłam się przede wszystkim że poród będzie trwać długo a ja będę się meczyć godzinami na porodówce. Mówi się że zazwyczaj kolejne porody są krótsze i łatwiejsze, jednakże na wielu postach na rozmaitych forach naczytałam się opowieści rodem z horroru i zaczęły mi się udzielać... Lekarz zapewniał mnie że i tym razem będzie szybko a nawet szybciej bo moje ciało jest dobrze przygotowane. Kacper miał urodzić się przedwcześnie, ale wytrzymał do 39 tygodnia. Poszłam na ostatnią wizytę kontrolną, na której doktor kazał się szykować do szpitala. Zrobił masaż szyjki, polecił pofikać z mężem i rano spotkamy się w szpitalu. Miał rację. Już po jego masażu wracając do domu zaczęły się skurcze. Także wiedziałam iż w ciagu doby mały się urodzi. Bóle ponownie krzyżowe. Nie były specjalnie regularne, ale nasilały sie. Spakowałam torbę, zjadłam kolację, mycie i odpoczynek do łóżka. Usypiałam Oliwię, która była wyjątkowo niespokojna jakby coś przeczuwała i przed 24 wiedziałam już że będzie trzeba pojechać do szpitala. Jadąc na porodówkę bóle jakby zelżały. Na miejscu byliśmy ok. 1 w nocy. O 2 przyjęto nas na salę przedporodową. Po wykonaniu badań i wywiadzie - rozwarcie 3cm. Słabe skurcze. Skurcze na ktg to nie to samo co bóle krzyżowe i Pani położna była sceptyczna co do porodu. Ale kazały chodzić. I tak miałam bóle co 1.5 minuty przez 1.5 h.Chodziłam z mężem po korytarzum wszyscy spali więc trzeba było zachować ciszę. Ból był zupełnie znośny i z przerwami. W skali 1-10 to było moje 7. Spodziewałam się wręcz rozrywania, ale bez kroplówki z oksytocyny wszystko było " po ludzku". Po 1,5 h położna zawołała na badanie i okazało się że jest już 7 cm - idziemy na porodówkę. Na miejscu nie było więcej rodzących, 3 łóżka obok siebie - oddzielone parawanami. Miałam szczęście gdyż panie położne były przemiłe. Gawędziliśy z nimi do samego końca. One zadowolone że mają dzielną pacjentkę a ja że rodzę " po ludzku". Ból naslił się przy  skurczach partych. To było dla mneie trudne. Panikowałam bo nie umiałam przeć. Przy pierwszym porodzie się tego nie nauczyłam, gdyż nie walczyłam dodatkowo z bólem i parłam na zawołanie. Natomiast z Kacperkiem zwyczajnie panikowałam. Ponownie 15 minut i było po sprawie. W książeczce zapisano 1 etap porodu - 2 h, drugi - 15 min. Można rzec poród marzenie.
 Choć nie było udogodnień w postaci znieczulenia, trafiłam na dobry personel z 1 wyjątkiem ( 1 nocy pobytu). Polskie szpitale idą zdecydowanie do przodu pod względem opieki i polepszania warunków rodzących kobiet. Nie można dać się zwariować i oczekiwać cudów, ale też zniechęcać siebie i inne kobiety podsuwając opowieści rodem z krypty. Ból porodowy jest sprawą indywidualną i subiektywną, moim zdaniem jest to spora kwestia nastawienia i przygotowania fizycznego do ciąży a później porodu. Poród to dopiero początek wysiłku z dzieckiem. Gdy ciało nie było odpowiednio zahartowane przed ciążą, po niej zacznie dopiero sprawiać problemy. Jeżli ktoś ma pytania śmiało zadawać i komentować. Chętnie podzielę się swoimi doświadczeniami z porodówek ;) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz